W Urzędzie Komendanta Policji Bezpieczeństwa i Służby Bezpieczeństwa zatrudnionych było stale około 300 funkcjonariuszy. Dziennie przesłuchiwano w nim nawet do 100 osób, często dwukrotnie w ciągu dnia przywożonych z Pawiaka lub aresztowanych przez gestapo w czasie akcji przeciwko polskiemu podziemiu czy w ulicznych łapankach. Przywożono tu także więźniów z innych więzień i aresztów z terenu dystryktu warszawskiego.
Uroczystość odznaczania funkcjonariuszy Policji Bezpieczeństwa i Służby Bezpieczeństwa z terenu dystryktu warszawskiego, Warszawa 1940, IPN
W areszcie w przyziemiu na Szucha więźniowie czekali na swoją kolej w czterech pozbawionych okien celach zbiorowych zwanych tramwajami (nazwa powstała od sposobu ustawienia drewnianych siedzeń, w dwóch rzędach wzdłuż ścian, tak jak w tramwaju) oraz w dziesięciu celach pojedynczych – izolatkach. Stąd prowadzono ich na przesłuchania do poszczególnych referatów gestapo. Śledztwo, podczas którego Niemcy stosowali wymyślne tortury, odbywało się w gabinetach gestapo na górnych piętrach gmachu lub niekiedy w kancelarii dyżurującego gestapowca obok cel w podziemiach budynku. „Badania” w katowni na Szucha były największą udręką dla więźniów. O bezmiarze zadawanych cierpień świadczy ponad 1260 zachowanych na ścianach i podłogach cel inskrypcji: teksty modlitw, rozważań o śmierci, myśli o Polsce, prośby o zawiadomienie rodziny, a także krzyże i kalendarze, będące świadectwem męstwa i patriotyzmu przetrzymywanych tu Polaków, z których wielu zamęczono w czasie przesłuchań.
Sposób, w jaki prowadzono tutaj dochodzenia, miał na celu fizyczne złamanie i psychiczne zniszczenie więźniów. Terror oprawców zastępował prawo. Brutalne „badania”, połączone prawie zawsze z biciem i torturami, były jednym z najstraszniejszych przeżyć więźniów i nieraz kończyły się śmiercią albo kalectwem. Podczas przesłuchań bito pałką, pejczem, sprężyną, gumą, duszono zepsutą maską przeciwgazową, przypalano gorącym żelazem, rażono prądem, wieszano za wykręcone do tyłu ręce (tzw. słupek) lub głową w dół, „przytapiano”, wlewając litrami wodę do nosa, szczuto specjalnie tresowanymi psami. Równolegle do tortur fizycznych stosowano cały system tortur psychicznych. Do najczęstszych należało sprowadzanie członków najbliższej rodziny: matki, ojca, żony, męża, córki, syna, w wielu wypadkach już wcześniej osadzonych wraz z podejrzanym na Pawiaku, w obecności których więźnia przesłuchiwano i katowano.
Kajdany ręczne i nożne, w które zakuwani byli więźniowie, fot. Tadeusz Stani, Muzeum Niepodległości
Celowo zepsuta maska przeciwgazowa, która służyła gestapowcom do podduszania więźniów podczas przesłuchań, fot. Tadeusz Stani, Muzeum Niepodległości
Jedno z narzędzi tortur służących do bicia przesłuchiwanych: pałka ze sprężyn powleczona dermą z drewnianą rączką, dł. 70 cm, fot. Tadeusz Stani, Muzeum Niepodległości
Jedno z narzędzi tortur służących do bicia przesłuchiwanych: pałka ze skręconego kabla, fot. Tadeusz Stani, Muzeum Niepodległości
Jedno z narzędzi tortur służących do bicia przesłuchiwanych: pałka ze skręconej liny stalowej zakończonej ołowianą kulą, fot. Tadeusz Stani, Muzeum Niepodległości
Więziony na Pawiaku polski lekarz Felicjan Loth wspominał:
Pewnego wieczora przynoszą na noszach wprost z samochodu, który przywiózł więźniów z Szucha po przesłuchaniu – młodego silnie zbudowanego dwudziestoparoletniego chłopca. Leżał nagi, przykryty tylko częściowo jakąś szmatą. Błędne oczy, kurczowo zaciśnięte szczęki, piana na ustach. […] Po odrzuceniu szmaty ukazało się całe ciało pokryte okrągłymi cętkami. Szyja, piersi, ramiona, brzuch, uda, a nawet członek i moszna usiane były w odstępach kilkucentymetrowych ciemnymi plamami mniej więcej okrągłymi i o średnicy około 1 cm. W pierwszej chwili nie mogłem zrozumieć, co to być może. […] Po bliższym obejrzeniu zorientowałem się, że są to oparzenia… Proszę sobie wyobrazić, wiele razy trzeba było zapalić papierosa, ażeby upstrzyć w podobny sposób całe ciało dorosłego człowieka, i wiele czasu to trwało.
Innym razem wzięto ze szpitala na przesłuchanie młodego chłopca, ciężko rannego poprzedniego dnia, w jakiejś akcji. Oprawcy zorientowali się natychmiast, że nie mogą przystąpić do żadnych rękoczynów, gdyż ofiara zemrze natychmiast i nie dowiedzą się niczego. Wobec tego pojechali do mieszkania nieszczęśnika i aresztowali jego matkę. Tę pięćdziesięcioletnią kobietę rozpoczęto bić i katować na oczach umierającego chłopca, by zmusić go do zeznań. W innym wypadku młodą, 16-letnią dziewczynę usiłowano złamać i sterroryzować w ten sposób, że na przesłuchaniu kazano jej wobec kilku referentów rozebrać się do naga i, stojąc tak przed nimi, zeznawać. Kiedy indziej znów przywieziono starszego człowieka ze zmiażdżonymi palcami u obu rąk. Ściskano mu palce między drzwiami a framugą…
(Zeznania Felicjana Lotha na procesie Ludwika Fischera, Instytut Pamięci Narodowej).
Ten straszliwy system udręczenia prowadził niejednokrotnie do śmierci samobójczej, okazywał się jednak bezsilny wobec bohaterskiej postawy ogromnej większości więźniów. Wanda Ossowska była brutalnie przesłuchiwana na Szucha 57 razy. Kiedy już nie mogła znieść bicia (doznała m.in. pęknięcia czaszki), usiłowała się otruć. Odratowana, niczego Niemcom nie ujawniła.
Tu wyjątkowo ciężkie śledztwo przeszedł trzymany w ścisłej izolacji przez dwa i pół miesiąca, jako bezimienny więzień „X”, Jan Piekałkiewicz, najwyższy przedstawiciel władz cywilnych Polskiego Państwa Podziemnego, Delegat Rządu Rzeczypospolitej na Kraj. Przewieziony na Pawiak w stanie krańcowego wyniszczenia organizmu, zmarł 19 czerwca 1943 r.
Tu bestialsko katowano Janka Bytnara „Rudego”, dowódcę Hufca „Południe” Grup Szturmowych Szarych Szeregów, jednego z bohaterów Kamieni na szaniec – najgłośniejszej książki okupowanej Warszawy, odbitego podczas brawurowej akcji pod Arsenałem 26 marca 1943 r. Bytnar zmarł cztery dni później na skutek obrażeń odniesionych w czasie śledztwa. Jego oprawcy z gestapo, SS-Oberscharführer Herbert Schultz i SS-Rottenführer Ernst Lange, zostali zastrzeleni z wyroku Polski Podziemnej w maju 1943 r.
Torturowany na Szucha był, aresztowany w 1944 r., znakomity pilot i konstruktor szybowcowy inż. Antoni Kocjan. Jako szef referatu lotniczego Biura Studiów Przemysłowych Oddziału II Informacyjno-Wywiadowczego Komendy Głównej AK Kocjan odegrał kluczową rolę w operacji rozpracowania pocisków V-1 i V-2 oraz ustalenia miejsca ich wytwarzania, która spowodowała zbombardowanie przez lotnictwo brytyjskie w nocy z 17 na 18 sierpnia 1943 r. bazy w Peenemünde. Uczestniczył też w akcji wywiadu AK, w wyniku której został dostarczony aliantom rozmontowany pocisk rakietowy V2. Zginął, rozstrzelany 13 sierpnia 1944 r. w grupie 40 ostatnich więźniów Pawiaka.
Tak wspominał pobyt na Szucha Józef Jagodziński:
„Poniedziałek 20 marca [1944]. […] Po godzinie [od porannego apelu] sprawdzono listę i wyprowadzono nas do samochodu. Było nas około pięćdziesięciu osób. Tych, którzy nie mogli się zmieścić w samochodzie, Niemcy ubijali kolbami. Jakiś młody człowiek otrzymał tak potężny cios w żołądek, że stracił przytomność. Do środka gmachu [na Szucha] wprowadzono nas dwójkami, długim korytarzem aż do kraty, która oddzielała dalszy korytarz. Za kratą ponownie ustawiano nas twarzą do ściany. Odczytanych z listy dyżurny gestapowiec kierował do poszczególnych cel. Było ich cztery. Cele wnęki [tzw. tramwaje] nie miały okien, od korytarza oddzielone były kratą. Trafiłem do »tramwaju« drugiego. Po obu stronach pod ścianami stały po cztery krzesła jednoosobowe. Siadało się twarzą do ściany, a plecami do kraty, za którą chodził służbowy gestapowiec. Dla kogo nie starczyło miejsc siedzących, musiał stać twarzą do ściany. […] Po pewnym czasie wrócił do naszego »tramwaju« jakiś młody człowiek mocno pobity. Ustąpiłem mu miejsca, lecz odmówił. Stanął pod ścianą. Z nogawek spodni sączyła się krew. Po kilku minutach osunął się na podłogę. […] Powoli ocknął się. Powiedział cichym głosem: »Pleców, siedzenia i nóg nie czuję«. Spora kałuża krwi skrzepła na podłodze. Przed południem przesłuchiwanych odwieziono z powrotem na Pawiak. W »tramwajach« zrobiło się luźniej. Po południu wraz z partią nowych więźniów przywieziono zupę. Po przerwie obiadowej wracało z przesłuchań jeszcze więcej pobitych niż rano. Siedziałem bez przesłuchania do wieczora […]. Jednakże […] odwieziono mnie na Pawiak.
Środa 22 marca. Zaraz po apelu porannym [na Pawiaku] zostałem wywołany na przesłuchanie.[…] Gdy [na Szucha] nadszedł czas wieczornego odjazdu, w »tramwajach« pozostało jeszcze kilka osób, a także ja. Zabrano mnie na przesłuchanie. Idąc na górę, spojrzałem na zegar. Była za kwadrans piąta. W pokoju przy biurku siedziało dwóch gestapowców, tych samych, którzy mnie aresztowali. Przy maszynie – kobieta. […] Starałem się odpowiadać spokojnie, choć wewnętrznie dygotałem. […] Z kolei padały pytania o zawód, miejsce pracy, zarobki i podchwytliwe pytania: »Ile otrzymujesz z organizacji?«. […] Zaczęło się bicie czworokątnym batogiem zakończonym ołowianą kulką. Straciłem przytomność. Nie wiem, jak długo trwała masakra. Powoli wracała mi świadomość, ale podnieść się nie mogłem. Ten sam gestapowiec, który mnie przyprowadził [z celi], wziął mnie mocno pod ramię i poprowadził do »tramwaju« […].
Czwartek 23 marca. Gdy się ocknąłem, byłem zdrętwiały. […] Usłyszałem swoje nazwisko. Przy kracie stał ten sam gestapowiec, który mnie wczoraj sprowadził do »tramwaju«. Weszliśmy do tego samego pokoju, w którym byli ci sami gestapowcy. Referent zapytał, czy namyśliłem się i czy będę mówił prawdę. I znów zaczęło się bicie tym samym batogiem. Uczułem straszny ból, zrobiło mi się ciemno w oczach, a kiedy się ocknąłem, leżałem na kanapce, a referent chodził po pokoju i dyktował maszynistce. Niemal w każdym zdaniu używał słowa »Ich bestreite« (Zaprzeczam). […] Jeden z nich sprowadził mnie do »tramwaju«. Obolały i wyczerpany, wstrząsany dreszczami, około północy położyłem się na podłodze i zasnąłem.
Był już piątek 24 marca. Przywieziono znów nową partię na przesłuchanie. Po południu wyczytano moje nazwisko do transportu na Pawiak. Koło mnie stało dwóch mocno pobitych, słaniających się na nogach mężczyzn. Dwóch innych, stojąc pod ścianą, zemdlało. Bijąc kolbami karabinów, gestapowcy zmusili ich do podniesienia się i dojścia do samochodu”
(J. Jagodziński, W celi [w:] Pawiak był etapem. Wspomnienia z lat 1939–1945, Warszawa 1987 s. 400–403).
Nie zachowały się dokumenty pozwalające ustalić dokładną liczbę więźniów, którzy przeszli przez tę katownię. Dla wielu tysięcy podziemia na Szucha były tylko początkiem drogi krzyżowej. Przed nimi były jeszcze mury Pawiaka, obozy koncentracyjne, miejsca egzekucji.
Iwona Krugłowska wysłała z Pawiaka gryps następującej treści:
„Wybacz – piszę niewyraźnie, bo leżę na brzuchu. Mam tak zbite plecy, że nie mogę się odwrócić. Byłam kilka razy na przesłuchaniu na Szucha. Ciągle te same pytania – skąd meble ze skrytkami, co w nich chowam? W kółko powtarzam to samo: kupiłam na Bagnie, nic nie wiedziałam o skrytkach. Bardzo bili. Było ich troje, dwóch mężczyzn i kobieta. Wkładali maskę p-gazową, dusiłam się, spadałam z krzesła – wtedy jeden kopał mnie w plecy, kobieta pomagała mu w biciu linią. Traciłam przytomność, wtedy oblewali wodą. Bądźcie spokojni, nic ode mnie nie wyjdzie – Mama i Nuna nie są ze mną, są w innej celi. Nunę też dusili maską p-gazową – nic nie powiedziała. Spotkałam tu wspaniałych ludzi. Wy tam, na wolności, nie macie pojęcia, na jakiej płaszczyźnie są tu nasze przeżycia. Nie żałuję, że tu jestem. Pilnuj się, staruszko, nie chcę jednak Ciebie tu zobaczyć. Czy się zobaczymy? 27 V [19]44 [r.]. Do Agnieszki” (Gryps Iwony Krugłowskiej, zbiory Muzeum Niepodległości w Warszawie).
Gryps Iwony Krugłowskiej, Muzeum Niepodlegości
Z gmachu w alei Szucha 25 zajętego przez gestapo udało się uciec tylko jednemu więźniowi. Zdołał to zrobić Kazimierz Andrzej Kott, członek i komendant wydziału bojowego Polskiej Ludowej Akcji Niepodległościowej. Aresztowany w 1940 r. i osadzony w izolatce na Szucha, był przesłuchiwany i bity przez SS-Untersturmführera Alfreda Otto, skazanego po wojnie na dożywotnie więzienie. W środę 17 stycznia 1940 r. około godziny 15.00 Kott poprosił o wyprowadzenie do ubikacji. Strażnik zdjął mu kajdanki z jednej ręki i pozostał w pomieszczeniu obok. Więzień tymczasem przez niezakratowane okno wydostał się na dziedziniec przyległy do sąsiedniej posesji przy alei Szucha 23. W marynarce, z rękami w kieszeniach, nie zatrzymywany przez wartownika stojącego przy głównej bramie gmachu, przeszedł aleją Szucha (wtedy jeszcze można się nią było przemieszczać swobodnie, nie było zasieków i posterunków przy wejściach do dzielnicy policyjnej) w kierunku Alej Ujazdowskich, zszedł w dół ulicą Agrykola i przez płot przedostał się do Parku Łazienkowskiego. Następstwem ucieczki Kotta były trwające wiele dni aresztowania, a wkrótce wysiedlenie polskiej ludności z alei Szucha. Niedługo potem w oknach przyziemia i parteru gmachu zainstalowano kraty.
Kazimierz Andrzej Kott, Muzeum Niepodległości